Moje impresje z kilku dni w tym fascynującym mieście – metropolii wielkości Nowego Jorku. Byłem w tak szczególnym dla Tajów czasie – tylko 10 dni po śmierci ich ukochanego Króla Bhumibola. Wszędzie czuło się i było widać jak wielkim szacunkiem i estymą cieszył się zmarły Król. Na muralach widziałem namalowane sceny z życia tego niezwykłego człowieka o wielu talentach. Ludzie w żałobie w czarnych ubraniach bardzo przyjaźni i życzliwi w wyczuwalny sposób uduchowieni.
Spacerowałem, płynąłem promem, i jeździłem rykszą obserwując życie tego niezwykłego miasta. W wegetariańskiej/wegańskiej restauracji May Kaidee opodal backpackerskiej Kao San Road nauczyłem się gotować vegetariańską zupę tom yum tak jak i wegetariańskie pad thai. Ze Złotego Wzgórza Świątyni Wat Saket spoglądałem raniutko na miasto jeszcze w porannej mgłiece. Z daleka rozpoznawałem Światynie Wat Arun i Wat Phra Kaew i Wat Pho. Miasto budziło się tam w dole, na targu Thewet robiło się już tłoczno, mnisi zmierzali już do Buddyjskich Świątyń. Powoli żegnałem się z fascynującym Bangkokiem myśląc, że dobrze się tutaj czułem, że chciałbym powrócić i że gdybym miał tylko taką okazję chętnie zamieszkałbym tu na dłużej.